wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział II

   Ryan oczywiście zakpił z naszej historii. Że niby ja kłamie? To absurd! A z resztą przecież Vee nigdy nie skłamała to mógłby chociaż jej uwierzyć...Ach ci faceci. Pewnie pomyślał, że jesteśmy jakieś nienormalne.
   - Może lepiej wyjdę - chłopak wstał z kanapy i rozprostował kości.
   - Poczekaj! - warknęła Vee.
   - Nie mam zamiaru słuchać tych historii wyssanych z palca. Vee myślałem, że chociaż ty jesteś normalna - Ryan zaśmiał się pogardliwie i wyszedł z mojego domu.
   - No świetnie! - powiedziałam z ironią w głosie i zjechałam plecami po ścianie na podłogę.
   - Jeszcze pożałuje, że nam nie uwierzył! - Vee krzyknęła i usiadła naprzeciwko mnie.
   Ciesze się, że mam taką przyjaciółkę jak ona. Kiedy wprowadziłam się do Wildford nikogo nie obchodziłam. Tylko Vee była w stanie pomóc "nowej" w nieznanym jej otoczeniu. Dziękuje jej za to do dzisiaj.
   - Chloe nie ma co się użalać - dziewczyna pomogła mi wstać. - W końcu jutro jest wielki dzień.
   - Czyli? - zastanowiłam się przez chwilę.
   - Idziemy do więzienia pomóc tym biednym ludziom. - Vee zaczęła skakać z radości.
   - No tak - uśmiechnęłam się szeroko.
   Wybieramy się do zakładu karnego, ponieważ kazali nam w szkole zrobić coś dobrego dla otoczenia, dlatego Vee, Sam, Ryan, Evelyn i ja wybraliśmy właśnie to miejsce. Mieliśmy na to zadanie tylko miesiąc.
   Postanowiłyśmy, że kupimy dla tych ludzi jakieś drobiazgi. Ubrałyśmy się ciepło, ponieważ śnieg sięgał przed kolana. Cóż takie uroki Wildford. Jechałyśmy autobusem do pobliskiego centrum handlowego. Kupiłyśmy bilety i usiadłyśmy na miejsca.
   - Nie cierpię jeździć autobusami - powiedziałam opierając głowę o szybę w autobusie.
   - Oj raz na jakiś czas ci się zdarzy i już marudzisz - Vee westchnęła i obróciła głowę, żeby popatrzeć na tyły autobusu.
   Zdziwiło ją to, że jedziemy w nim same, a tu zawsze o tej porze autobusy są przepełnione.
   - Ej Chloe...- dziewczyna szybkim ruchem odwróciła się w moją stronę.
   - Słucham cię - przetarłam lekko oczy uważając na swój makijaż.
   - Jedziemy same tym autobusem. - Vee wstała i szła w stronę kierowcy.
   - Co ty wyprawiasz? - rzuciłam się za przyjaciółką.
   Nagle zauważyłam,że autobus zmienił swój kurs i jechał w stronę lasu, który miał miano "nawiedzonego", ale ja w te brednie nie wierzyłam... Chyba.
   - Mam zamiar sobie pogadać z tym kierowcą.
   Idąc w stronę stanowiska kierowcy autobus nami zarzucił i przewróciłyśmy się. Ja na ziemię a Vee na jakieś brudne siedzenia.
   - Fuj!!! - krzyknęła.
   - Tego już za wiele - próbowałam wstać,lecz czułam na sobie coś ciężkiego i nie mogłam się w ogóle ruszyć.
   Pojazd wjechał do lasu. Nagle zapadła ciemność. Tylko to było dość dziwne bo był środek dnia. Poczułam przeogromny chłód. Zrozumiałam, że to może być nasz koniec.
   - Chloe proszę pomóż mi! - Vee krzyczała.
   - Tylko szkoda, że sama nie mogę wstać - odparłam ze łzami w oczach.
   Leżąc udało mi się spojrzeć na przód autobusu. Widziałam ledwo w tej ciemności, ale udało mi się dostrzec postać, która podążała w moją stronę z czymś w ręku. Gdy podeszła poczułam okropny ból głowy i straciłam przytomność. W tym stanie usłyszałam tylko parę krzyków, które wydała z siebie Vee.

***

   Otworzyłam oczy i natychmiast zerwałam się na równe nogi. Co to do cholery było?! I gdzie Vee?!
   Dotknęłam swoich włosów i poczułam,że są mokre. W końcu nie,każdy budzi się w strumyku. Byłam w tym lesie sama. Weszłam do wody z nadzieją,że też znajdę tu Vee. Woda była strasznie brudna i pełna glonów. Niestety nic nie znalazłam. Usłyszałam za sobą pękającą gałązkę. Odwróciłam się. To była moja przyjaciółka. Wybiegłam z wody i rzuciłam się jej na szyję.
   - Tak się o ciebie bałam - Zaczęłam się cieszyć.
   - Chloe jesteśmy blisko wyjścia z lasu.- Dziewczyna złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy biec.
   Kiedy udało nam się z niego wydostać poczułyśmy wielką ulgę. Znów było jasno. Tak bardzo mi tego brakowało. Szłyśmy ścieżką w stronę centrum miasteczka. Nie miałyśmy ochoty już na zakupy.
Przechodziłyśmy przez park, w którym akurat przebywał Sam. Vee do niego podbiegła.
   - Jak dobrze cię widzieć - dziewczyna zaczęła płakać.
   - No hej wam. - Sam ją objął w pasie.
   Kocham na nich patrzeć. Byliby niesamowitą parą.
   - Sam słuchaj ja i Vee przeżyłyśmy coś strasznego - podałam mu rękę na przywitanie.
   Chłopak był zdziwiony naszym wyglądem. Nasze ubrania były podarte jak również całe w błocie.
   - Chloe co ci się stało w rękę? - natychmiast na nią spojrzałam.
   Byłam przerażona. Na nadgarstku miałam odciśnięty ślad. Wyglądał jakby ktoś zamiast dłoni miał szpony. Usiadłam w śnieg spoglądając na mój nadgarstek. Ze śladu zaczęła lecieć krew.
   Sam i Vee zaprowadzili mnie do mieszkania jego babci. Nie wiedziałam,że coś takiego może być początkiem wielu kłopotów. Czułam się coraz gorzej.
   - Vee ja nie dam rady już iść - uklękłam na śniegu.
   - Ja ją poniosę. - Sam wziął mnie na ręce.
   Gdy mnie niósł czułam narastający ból w klatce piersiowej. Wszystko przelatywało mi przed oczami. Co jest grane?!
   Babcia Sam'a mieszkała w małym domku. Jej ogródek był nawet piękny w zimę. Posesja była dość mała. W środku mieszkania były tylko cztery pomieszczenia, czyli dwa pokoje do własnego użytku, kuchnia i łazienka. Sam położył mnie na kanapie w salonie.
   - Vee musimy coś zrobić - chłopak zdjął kurtkę.
   - No raczej lekarza nie wezwiemy - przyjaciółka złapała się za głowę i usiadła obok mnie.
   W tej chwili do salonu weszła babcia Sam'a. Była niską i drobną kobietą o krótkich, siwych włosach. Miała z osiemdziesiąt lat. Wyglądała na zawsze uśmiechniętą i szczęśliwą życiem babuleńkę.
   - Sam co się stało? - kobieta powiedziała piskliwym głosikiem.
   - Babciu może ty będziesz wiedziała co jej jest.
   Kobieta założyła okulary i swoją trzęsącą się dłonią złapała mój nadgarstek.
   Przyjrzała się. Podeszła do małej drewnianej półki, która znajdowała się nad kominkiem i wyjęła jakąś czarną książkę oraz pudełeczko, w którym raczej były jakieś zioła.
   Kazała mi usiąść. Zrobiłam to z niechęcią. Wyjęła ziółka z owego pudełka i wtarła mi je w ranę.
   Piekło jak cholera!!! Wzięła w ręce księgę i zaczęła wypowiadać jakieś słowa. Podejrzewam, że była to łacina. Ból zaczął rozrywać mnie od środka. Myślałam,że wypluje wnętrzności. Nie ruszałam się przez jakieś pół godziny, po czym w końcu otworzyłam oczy. Ujrzałam schylającego się nade mną Ryan'a.
   - Tak się cieszę, że nic ci nie jest - chłopak mnie przytulił.
   - Ryan co ty tu robisz? - wydukałam.
   - Nie ważne. Chcę ci tylko powiedzieć,że wierzę wam.
   - Serio? - zdziwiłam się.
   - Vee mi wszystko wytłumaczyła. I skoro Sam wam wierzy to ja też. - Ryan uśmiechnął się.
   Aaa!!! Jestem taka szczęśliwa. W końcu między nami może się polepszyć, a Evelyn mam nadzieje "zniknie".
   Babcia Sam'a przyniosła mi herbatę. Bardzo miła z niej kobieta. Taka pomocna.
   - Kochanie wypij to - podała mi kubek.
   - Dziękuje - napiłam się.
   - Przepraszam mam pytanie - wtrąciła się Vee.
   - Tak słonko? - kobieta usiadła w swoim bujanym fotelu.
   - Skąd pani wiedziała co zrobić? - dziewczyna podeszła do kobiety.
   - Wiesz opowiem wam historię - starsza pani nabrała powietrza. - Kiedyś w Wildford mieszkała dziewczyna w waszym wieku. Była bardzo zakochana w pewnym mężczyźnie, lecz wszyscy ją przed nim ostrzegali. Nie słuchała ich. Pojechali na randkę do lasu, który teraz uważacie za nawiedzony. Chłopak zaciągnął ją do pobliskiego bajorka i chciał ją utopić. Wyrwała mu się. Uciekała, ale ten miał ze sobą pistolet. Strzelił jej w plecy. Podszedł do niej i wziął ją za włosy. Tarmosił nią jeszcze przez chwile i straciła przytomność. Podciął jej gardło i wrzucił dziewczynę do wcześniej wspomnianego bajora. Podobno do dziś ten kto zbliży się do tego miejsca zostanie naznaczony. Jej znakiem jest dłoń a raczej szpon, który odbija na swojej ofierze.
   - Boże! - powiedzieliśmy wspólnym głosem.
   - Ale tobie już raczej nic nie grozi. Zadbałam o to - kobieta zaśmiała się tak jakby nigdy nic się nie stało.
   - To możemy już iść? - powiedział po chwili Ryan.
   - Chodźmy.-wstałam z kanapy i ubrałam buty oraz kurtkę.
   Wyszliśmy z domu. Chcieliśmy skrócić sobie drogę przez pole.
   - Pójdziemy do mnie - powiedział Ryan.
   - Może rozładujemy trochę atmosferę? - zaśmiał się Sam.
   -Czyli? - Vee spojrzała na mnie w przerażeniem.
   Ryan i Sam zaczęli rzucać w nas śnieżkami. My odparłyśmy atak. Bawiliśmy się jak małe dzieci. Tego brakowało w naszej paczce. Ryan biegł za mną z kulką śniegu. Cały czas się śmiałam nie zważając co działo się jeszcze godzinę temu.
   Chłopak złapał mnie i oboje rzuciliśmy się na ziemię. Spojrzałam mu w oczy. Jeszcze nigdy nie byłam taka szczęśliwa. I stało się. Pocałował mnie.

środa, 19 listopada 2014

Rozdział I

   Vee i ja biegłyśmy tak szybko jak nigdy dotąd dookoła było słychać krzyki natrętnych fanek zespołu 30 seconds to mars. Razem z przyjaciółmi mieliśmy miejsca w pierwszym rzędzie, ale najwidoczniej los chciał, żebyśmy spóźniły się na koncert. Gdy przedzierałyśmy się przed tłum było okropnie duszno i myślałam, że nigdy nie uda nam się wydostać spośród tych wszystkich ludzi... a jednak się myliłam i po chwili byłyśmy tuż przy scenie razem z Ryan'em, Evelyn oraz Sam'em. Gdy zespół zaczął grać było czuć tą niesamowitą energię wszystkich dookoła, z głośników poleciała piosenka "Closer to the edge". Pierwszy raz byłam na ich koncercie. Kiedy zespół skończył grać jego wokalista poprosił operatora świateł, żeby rzucił reflektor na jedną osobę z tłumu, ponieważ mieli dla szczęściarza niespodziankę. Światło zaczęło krążyć nad tłumem, zatrzymało się na Evelyn. Sam i Ryan zaczęli głośno gwizdać i klaskać, a ja razem z Vee jak widać byłyśmy niezadowolone z owej sytuacji. Wokalista zespołu złapał dziewczynę za rękę i pomógł wejść jej na scenę. Trochę jej zazdrościłam, ale to była jej chwila. Postanowił dać jej szansę zaśpiewania z nimi na scenie. Evelyn zaczęła skakać z radości. Reszta zespołu zaczęła grać piosenkę "Hurricane". Dziewczyna uśmiechnęła się do Ryan'a i wydała z siebie pierwszy dźwięk. Nie wiedziałam,że tak ślicznie śpiewa. Można pozazdrościć takiego talentu. Wszyscy dookoła zaczęli krzyczeć i skakać. Czułam się jak w jakimś zoo. Na skórze szło czuć pot innych.
   To był mój ulubiony zespół zawsze z przyjaciółmi spotykaliśmy się, żeby posłuchać naszych idoli w ciszy... tak jakby muzyka nas spajała. Po udanym koncercie postanowiliśmy, że pójdziemy do Ryan'a. Nie zadowoliło mnie to, ponieważ kiedyś byliśmy parą, ale on wybrał Evelyn jak widać nie zadowala mnie to. Ryan mieszkał w bardzo cichej dzielnicy nic tu się nigdy nie działo, a dom jak dom, przytulny, rodziny prawie jak każdy. W środku mieszkanie robiło wrażenie wszystko wysadzane marmurem. W salonie stał kominek, na ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy, a na środku salonu stała skórzana kanapa i szklany stolik. Na półkach było mnóstwo kwiatów, a zwłaszcza storczyki. Było widać, że matka Ryana bardzo lubi rośliny. Zrobiliśmy sobie u Ryan'a małą domówkę, Sam włączył muzykę, a Vee i ja zeszłyśmy do kuchni przygotować coś do jedzenia.
   - Chloe mam pytanie - Vee usiadła na blat.
   - Pytaj-otworzyłam lodówkę zaglądając co można przygotować do jedzenia.
   - Czujesz coś do Ryan'a? - przyjaciółka zamknęła mi drzwi od lodówki przed twarzą.
   - Żartujesz sobie?
   Czemu zadała mi takie głupie pytanie? Przecież to co nas łączyło już dawno wygasło. Ryan zawsze myślał tylko o sobie i wybierał kolegów, niż mnie. Szkoda bo bardzo mi na nim zależało. Przyjaźń to najlepsze co mogliśmy wymyślić, może czasem jest niezręcznie, ale pracujemy nad sobą. Sama nie wiem czy za nim tęsknie... może trochę.
   - Nie tak tylko chcę wiedzieć - wyjęła popcorn z szafki.
   - Nic już do niego nie czuję, on jest teraz chłopakiem Evelyn a ja to akceptuję - wsadziłam popcorn do mikrofali i nastawiłam czas na 5 min.
   - Evelyn go przecież wykorzystuje - Vee podeszła do mikrofali, żeby poczuć zapach masła, który był w popcornie. 
   - Wiem, ale mnie już to nie dotyczy - wyjęłam dużą miskę.
   - Dotyczy ! - krzyknęła na mnie.
   - Ciszej bo cię usłyszą - położyłam przyjaciółce dłoń na ustach.
   Z pokoju Ryan'a było słychać muzykę i śmiechy, postanowiłam pójść na górę i posłuchać o czym rozmawiają. Starałam się być jak najciszej, stanęłam przy drzwiach.
   - Ile można czekać !? - w głosie Evelyn było słychać niezadowolenie.
   - Spokojnie daj im czas - Sam uspokajał koleżankę.
   - Ja wychodzę nie mam zamiaru czekać aż Chloe i Vee się ruszą.
   - Raczej zanim Chloe się ruszy - Ryan zaczął się głośno śmiać.
   Jak on mógł tak o mnie powiedzieć? Niby się przyjaźnimy a traktuje mnie jak wroga.
   Myślałam, że mu na mnie jeszcze zależy a jednak się myliłam, poczułam się strasznie, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Zbiegłam po schodach, ubrałam buty i kurtkę, chciałam wychodzić kiedy podbiegła Vee.
   - Już idziesz do domu ? - przyjaciółka spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
   - Tak nic tu po mnie i poza tym źle się czuje - otworzyłam drzwi.
   - Odprowadzić cię? - Vee zaczęła szybko ubierać buty.
   - Jak chcesz.
   - Jak ja kocham kiedy tak mówisz - ubrała kurtkę i czapkę.
   Wyszłyśmy z mieszkania, rozmawiałyśmy prawie całą drogę, opowiedziałam Vee jak Evelyn i Ryan rozmawiali o mnie. Na początku nie chciała mi uwierzyć, ale później ją przekonałam, chociaż jedna normalna osoba. Postanowiłyśmy skrócić sobie drogę przez las, było to dla nas dziwne, ponieważ nigdy tego nie robiłyśmy, ale było zimno i chciałam szybciej być w domu.
   - Jejku, jak zimno - Vee cała się trzęsła.
   - Chyba zostaniesz u mnie co ? - powiedziałam wyjmując rękawiczki z torebki.
   - O tak! Zdaje mi się czy chodzimy w kółko ? - rozglądnęła się.
   - Wątpię, chodźmy dalej - cały czas się rozglądałam.
   W lesie leżało mnóstwo śniegu, był bardzo głęboki, wiatr bardzo mocno wiał, że aż huczał.    Czułam, że jest to jakieś dziwne miejsce, ponieważ było za cicho i nie było słychać żadnych zwierząt. Było widać po Vee, że się bała, ale oczywiście ja nic lepsza, również się bałam i podejrzewam, że to nawet bardziej. Księżyc był bardzo jasny, właśnie przechodziłyśmy koło jakiegoś ceglanego domku. Kto normalny buduję dom w lesie!? Na ścianie budynku było widać cień. Przyśpieszyłyśmy, nie chciałam tu zostać dłużej. Cień wyglądał jakby należał do mężczyzny, który był bardzo wysoki i masywny, ale najgorsze było to, że nie było przy nim nikogo. Nigdy więcej już nie będę chodzić tym lasem.
   - Chloe, Ryan do mnie dzwonił - Vee pokazała mi połączenie.
   - Nie oddzwaniaj - czułam jak przepełnia mnie wściekłość.
   - Myślisz? A jak coś się nam stanie?
   - I tak już widzę mój dom.
   Byłam najszczęśliwsza. Miałam dziwne przeczucie, że coś się stanie. Raczej się pomyliłam, przecież było ciemno i wyobraźnia płatała figle. Nigdy nic takiego nie przeżyłam i już nic chcę. Podeszłyśmy do mieszkania, zaczęłam szukać w torebce kluczy.
   - Nie ma- moje szczęście nie trwało długo.
   - Oj nie kłam.
   - Mówię prawdę. - wysypałam wszystko z torebki.
   - I co teraz ? - Vee zaczęła panikować.
   - Ostatni raz go widziałam przed wejściem do lasu, gdy zapinałam torebkę.
   - No nie mów, że zgubiłaś go w lesie?
   - Musimy się po niego cofnąć, bo matka mnie zabije.
   Już pomyślałam co się stanie. Moja matka pewnie by zaczęła prawić mi kazanie, że jestem nieodpowiedzialna. Przecież każdemu może się zdarzyć zgubić klucze, ale chyba nikt ich nie zgubił w przerażającym lesie...
   - Zadzwonię do Sam'a i niech wyjdzie w naszą stronę.
   - No dobrze - spojrzałam jeszcze raz do torebki czy ,aby na pewno ich tam nie ma.
   Odwróciłyśmy się w stronę lasu, teraz wydawał się o wiele większy i bardziej przerażający.
   Na śniegu było słychać czyjeś kroki, i zauważyłam"TEN" cień z lasu. Pociągnęłam przyjaciółkę za rękę i zaczęłyśmy biec przed siebie. Śnieg padał coraz bardziej, biegłam nie patrząc pod nogi, chciałam jak najszybciej wydostać się z tego koszmaru. Biegnąc wpadłam na Sam'a.
   - Ej co się stało? - chłopak spytał, śmiejąc się.
   - Boże tak się ciesze, że tu jesteś, prawie tam zginęłyśmy.
   Vee i ja przytuliłyśmy kolegę.
   - Wiesz jak Chloe się bała?- przyjaciółka usiadła pod drzewo.
   - Ja się bałam !? Nie zapomnij, że gdyby nie ja byś jeszcze tam stała - usiadłam obok Vee.
   - Macie bujną wyobraźnię. A właśnie Chloe, Ryan pytał co się stało, że wyszłyście?
   - Nic takiego. Lepiej nas odprowadź.
   - No spoko - Sam pomógł wstać Vee.
   Szliśmy znów koło tego domu, ale wyglądał inaczej, wcześniej księżyc świecił tylko na niego, a teraz ledwo szło zauważyć ten budynek. Ale było niestety słychać za nami czyjeś kroki.
   Usiadłyśmy przy domu na schodach i czekałyśmy do rana z Sam'em na moją mamę. Kiedy przyszła od razu zajęła się mną i Vee. Niestety dziś też miała nockę w pracy, ale tym razem ja i Vee nigdzie nie wychodzimy, trzymamy się w ciepłym i bezpiecznym domu. Sam się z nami pożegnał i wyszedł.
   - Myślę , że Ryan jest na nas zły- przyjaciółka siedziała schowana pod kocem.
   - Też tak myślę, ale wytłumaczymy to jutro.
   - A co jutro już poniedziałek ?
   - Niestety - złapałam się za głowę.
   - Jak myślisz co to był za cień? - Vee się do mnie przysunęła.
   - Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
   Nagle ktoś zaczął pukać do drzwi, stanęłyśmy na równe nogi, byłyśmy tak przerażone. Podeszłyśmy do drzwi.
   - Spodziewasz się kogoś?
   - Nie - odpowiedziałam i otworzyłam drzwi bez chwili zastanowienia.
   Nie wiedziałam czemu, ale nagle na mojej twarzy ukazał się szeroki uśmiech to był Ryan.
   Chyba pierwszy raz w życiu tak ucieszyłam się na jego widok. Myślałam, że jest na mnie zły, choć to ja powinnam być oburzona za to, co o mnie powiedział. Zaciekawiło mnie jedynie co chciał.
   Wszedł do środka.
   - Mogę wiedzieć co się wam wczoraj stało? Sam mi wszystko powiedział.
   - Nie potrafię tego wyjaśnij - Vee spojrzała na mnie.
   - A ja tak... dzieje się coś niedobrego, ten cień to był dopiero początek.
   Nagle te słowa wyrwały się z moich ust, nie miałam zamiaru tego powiedzieć. Poczułam się, jakby ktoś mnie kontrolował przez tą krótką chwilę.
   - Nie żartuj - Vee weszła do salonu.
   Nasza trójka usiadła na kanapę, opowiedziałam Ryan'owi co stało się tamtej nocy.


http://szepnij-a-przybede.blogspot.com/p/blog-page.html - Bohaterowie ♥ 

piątek, 25 kwietnia 2014

Prolog


Wśród wszystkich "ludzi" bardziej wtajemniczonych w zjawiska paranormalne, krąży legenda o miejscu, które jest owiane tajemnicą i strachem. Miejsce to znajduje się w Wielkiej Brytanii. Gdyby zwykły szary człowiek, który niczego nie podejrzewa zjawiłby się w tym miejscu, zapewne nawet nie dostrzegłby ani jego niezwykłości ani niczego dziwnego w ludziach, którzy owo miejsce zamieszkują...

Takim właśnie człowiekiem jest pewien mężczyzna. Wszyscy z poza miasteczka Wilford mówili, że jeszcze nigdy nie spotkali tak skrytego i cichego człowieka. Dla ludzi w miasteczku natomiast był taki jak wszyscy. Po prostu zwykły. Nigdy nie płakał, nigdy się nie uśmiechał. Nie miał rodziny, nikogo. Sam dbał o swoje potrzeby. Jego matka zmarła przy porodzie, ponoć zwyczajnie jej serce przestało bić. Ojciec, gdy dowiedział się, że jego żona nie żyje popełnił samobójstwo. Zrobił to za rodzinnym domem w pełnię księżyca. Ludzie powiadają , że każdej pełni w bezchmurną noc, na ścianie domu widać cień, który najpierw ustawia sobie podporę, później wiąże sznur po czym zakłada pętle na szyje i skacze. Męczy się jeszcze przez chwile po czym nieruchomieje i powoli zaczyna znikać na starej ceglanej ścianie domu by w następną pełnie powtórzyć wszystko od początku. Każdy kto widział to zjawisko mówił, że przechodziły go dreszcze, robiło się strasznie zimno i bez przerwy czuło się czyjąś obecność. Wokół każdego mieszkańca miasteczka działy się dziwne rzeczy... Straszne lub zabójcze. Mężczyzna był leśniczym i zawsze z rana wyruszał do lasu. Miał też jedną niezwykłą tajemnicę... Za dnia był leśniczyn natomiast noc owijała go w całkiem inną szatę...