wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział II

   Ryan oczywiście zakpił z naszej historii. Że niby ja kłamie? To absurd! A z resztą przecież Vee nigdy nie skłamała to mógłby chociaż jej uwierzyć...Ach ci faceci. Pewnie pomyślał, że jesteśmy jakieś nienormalne.
   - Może lepiej wyjdę - chłopak wstał z kanapy i rozprostował kości.
   - Poczekaj! - warknęła Vee.
   - Nie mam zamiaru słuchać tych historii wyssanych z palca. Vee myślałem, że chociaż ty jesteś normalna - Ryan zaśmiał się pogardliwie i wyszedł z mojego domu.
   - No świetnie! - powiedziałam z ironią w głosie i zjechałam plecami po ścianie na podłogę.
   - Jeszcze pożałuje, że nam nie uwierzył! - Vee krzyknęła i usiadła naprzeciwko mnie.
   Ciesze się, że mam taką przyjaciółkę jak ona. Kiedy wprowadziłam się do Wildford nikogo nie obchodziłam. Tylko Vee była w stanie pomóc "nowej" w nieznanym jej otoczeniu. Dziękuje jej za to do dzisiaj.
   - Chloe nie ma co się użalać - dziewczyna pomogła mi wstać. - W końcu jutro jest wielki dzień.
   - Czyli? - zastanowiłam się przez chwilę.
   - Idziemy do więzienia pomóc tym biednym ludziom. - Vee zaczęła skakać z radości.
   - No tak - uśmiechnęłam się szeroko.
   Wybieramy się do zakładu karnego, ponieważ kazali nam w szkole zrobić coś dobrego dla otoczenia, dlatego Vee, Sam, Ryan, Evelyn i ja wybraliśmy właśnie to miejsce. Mieliśmy na to zadanie tylko miesiąc.
   Postanowiłyśmy, że kupimy dla tych ludzi jakieś drobiazgi. Ubrałyśmy się ciepło, ponieważ śnieg sięgał przed kolana. Cóż takie uroki Wildford. Jechałyśmy autobusem do pobliskiego centrum handlowego. Kupiłyśmy bilety i usiadłyśmy na miejsca.
   - Nie cierpię jeździć autobusami - powiedziałam opierając głowę o szybę w autobusie.
   - Oj raz na jakiś czas ci się zdarzy i już marudzisz - Vee westchnęła i obróciła głowę, żeby popatrzeć na tyły autobusu.
   Zdziwiło ją to, że jedziemy w nim same, a tu zawsze o tej porze autobusy są przepełnione.
   - Ej Chloe...- dziewczyna szybkim ruchem odwróciła się w moją stronę.
   - Słucham cię - przetarłam lekko oczy uważając na swój makijaż.
   - Jedziemy same tym autobusem. - Vee wstała i szła w stronę kierowcy.
   - Co ty wyprawiasz? - rzuciłam się za przyjaciółką.
   Nagle zauważyłam,że autobus zmienił swój kurs i jechał w stronę lasu, który miał miano "nawiedzonego", ale ja w te brednie nie wierzyłam... Chyba.
   - Mam zamiar sobie pogadać z tym kierowcą.
   Idąc w stronę stanowiska kierowcy autobus nami zarzucił i przewróciłyśmy się. Ja na ziemię a Vee na jakieś brudne siedzenia.
   - Fuj!!! - krzyknęła.
   - Tego już za wiele - próbowałam wstać,lecz czułam na sobie coś ciężkiego i nie mogłam się w ogóle ruszyć.
   Pojazd wjechał do lasu. Nagle zapadła ciemność. Tylko to było dość dziwne bo był środek dnia. Poczułam przeogromny chłód. Zrozumiałam, że to może być nasz koniec.
   - Chloe proszę pomóż mi! - Vee krzyczała.
   - Tylko szkoda, że sama nie mogę wstać - odparłam ze łzami w oczach.
   Leżąc udało mi się spojrzeć na przód autobusu. Widziałam ledwo w tej ciemności, ale udało mi się dostrzec postać, która podążała w moją stronę z czymś w ręku. Gdy podeszła poczułam okropny ból głowy i straciłam przytomność. W tym stanie usłyszałam tylko parę krzyków, które wydała z siebie Vee.

***

   Otworzyłam oczy i natychmiast zerwałam się na równe nogi. Co to do cholery było?! I gdzie Vee?!
   Dotknęłam swoich włosów i poczułam,że są mokre. W końcu nie,każdy budzi się w strumyku. Byłam w tym lesie sama. Weszłam do wody z nadzieją,że też znajdę tu Vee. Woda była strasznie brudna i pełna glonów. Niestety nic nie znalazłam. Usłyszałam za sobą pękającą gałązkę. Odwróciłam się. To była moja przyjaciółka. Wybiegłam z wody i rzuciłam się jej na szyję.
   - Tak się o ciebie bałam - Zaczęłam się cieszyć.
   - Chloe jesteśmy blisko wyjścia z lasu.- Dziewczyna złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy biec.
   Kiedy udało nam się z niego wydostać poczułyśmy wielką ulgę. Znów było jasno. Tak bardzo mi tego brakowało. Szłyśmy ścieżką w stronę centrum miasteczka. Nie miałyśmy ochoty już na zakupy.
Przechodziłyśmy przez park, w którym akurat przebywał Sam. Vee do niego podbiegła.
   - Jak dobrze cię widzieć - dziewczyna zaczęła płakać.
   - No hej wam. - Sam ją objął w pasie.
   Kocham na nich patrzeć. Byliby niesamowitą parą.
   - Sam słuchaj ja i Vee przeżyłyśmy coś strasznego - podałam mu rękę na przywitanie.
   Chłopak był zdziwiony naszym wyglądem. Nasze ubrania były podarte jak również całe w błocie.
   - Chloe co ci się stało w rękę? - natychmiast na nią spojrzałam.
   Byłam przerażona. Na nadgarstku miałam odciśnięty ślad. Wyglądał jakby ktoś zamiast dłoni miał szpony. Usiadłam w śnieg spoglądając na mój nadgarstek. Ze śladu zaczęła lecieć krew.
   Sam i Vee zaprowadzili mnie do mieszkania jego babci. Nie wiedziałam,że coś takiego może być początkiem wielu kłopotów. Czułam się coraz gorzej.
   - Vee ja nie dam rady już iść - uklękłam na śniegu.
   - Ja ją poniosę. - Sam wziął mnie na ręce.
   Gdy mnie niósł czułam narastający ból w klatce piersiowej. Wszystko przelatywało mi przed oczami. Co jest grane?!
   Babcia Sam'a mieszkała w małym domku. Jej ogródek był nawet piękny w zimę. Posesja była dość mała. W środku mieszkania były tylko cztery pomieszczenia, czyli dwa pokoje do własnego użytku, kuchnia i łazienka. Sam położył mnie na kanapie w salonie.
   - Vee musimy coś zrobić - chłopak zdjął kurtkę.
   - No raczej lekarza nie wezwiemy - przyjaciółka złapała się za głowę i usiadła obok mnie.
   W tej chwili do salonu weszła babcia Sam'a. Była niską i drobną kobietą o krótkich, siwych włosach. Miała z osiemdziesiąt lat. Wyglądała na zawsze uśmiechniętą i szczęśliwą życiem babuleńkę.
   - Sam co się stało? - kobieta powiedziała piskliwym głosikiem.
   - Babciu może ty będziesz wiedziała co jej jest.
   Kobieta założyła okulary i swoją trzęsącą się dłonią złapała mój nadgarstek.
   Przyjrzała się. Podeszła do małej drewnianej półki, która znajdowała się nad kominkiem i wyjęła jakąś czarną książkę oraz pudełeczko, w którym raczej były jakieś zioła.
   Kazała mi usiąść. Zrobiłam to z niechęcią. Wyjęła ziółka z owego pudełka i wtarła mi je w ranę.
   Piekło jak cholera!!! Wzięła w ręce księgę i zaczęła wypowiadać jakieś słowa. Podejrzewam, że była to łacina. Ból zaczął rozrywać mnie od środka. Myślałam,że wypluje wnętrzności. Nie ruszałam się przez jakieś pół godziny, po czym w końcu otworzyłam oczy. Ujrzałam schylającego się nade mną Ryan'a.
   - Tak się cieszę, że nic ci nie jest - chłopak mnie przytulił.
   - Ryan co ty tu robisz? - wydukałam.
   - Nie ważne. Chcę ci tylko powiedzieć,że wierzę wam.
   - Serio? - zdziwiłam się.
   - Vee mi wszystko wytłumaczyła. I skoro Sam wam wierzy to ja też. - Ryan uśmiechnął się.
   Aaa!!! Jestem taka szczęśliwa. W końcu między nami może się polepszyć, a Evelyn mam nadzieje "zniknie".
   Babcia Sam'a przyniosła mi herbatę. Bardzo miła z niej kobieta. Taka pomocna.
   - Kochanie wypij to - podała mi kubek.
   - Dziękuje - napiłam się.
   - Przepraszam mam pytanie - wtrąciła się Vee.
   - Tak słonko? - kobieta usiadła w swoim bujanym fotelu.
   - Skąd pani wiedziała co zrobić? - dziewczyna podeszła do kobiety.
   - Wiesz opowiem wam historię - starsza pani nabrała powietrza. - Kiedyś w Wildford mieszkała dziewczyna w waszym wieku. Była bardzo zakochana w pewnym mężczyźnie, lecz wszyscy ją przed nim ostrzegali. Nie słuchała ich. Pojechali na randkę do lasu, który teraz uważacie za nawiedzony. Chłopak zaciągnął ją do pobliskiego bajorka i chciał ją utopić. Wyrwała mu się. Uciekała, ale ten miał ze sobą pistolet. Strzelił jej w plecy. Podszedł do niej i wziął ją za włosy. Tarmosił nią jeszcze przez chwile i straciła przytomność. Podciął jej gardło i wrzucił dziewczynę do wcześniej wspomnianego bajora. Podobno do dziś ten kto zbliży się do tego miejsca zostanie naznaczony. Jej znakiem jest dłoń a raczej szpon, który odbija na swojej ofierze.
   - Boże! - powiedzieliśmy wspólnym głosem.
   - Ale tobie już raczej nic nie grozi. Zadbałam o to - kobieta zaśmiała się tak jakby nigdy nic się nie stało.
   - To możemy już iść? - powiedział po chwili Ryan.
   - Chodźmy.-wstałam z kanapy i ubrałam buty oraz kurtkę.
   Wyszliśmy z domu. Chcieliśmy skrócić sobie drogę przez pole.
   - Pójdziemy do mnie - powiedział Ryan.
   - Może rozładujemy trochę atmosferę? - zaśmiał się Sam.
   -Czyli? - Vee spojrzała na mnie w przerażeniem.
   Ryan i Sam zaczęli rzucać w nas śnieżkami. My odparłyśmy atak. Bawiliśmy się jak małe dzieci. Tego brakowało w naszej paczce. Ryan biegł za mną z kulką śniegu. Cały czas się śmiałam nie zważając co działo się jeszcze godzinę temu.
   Chłopak złapał mnie i oboje rzuciliśmy się na ziemię. Spojrzałam mu w oczy. Jeszcze nigdy nie byłam taka szczęśliwa. I stało się. Pocałował mnie.