niedziela, 6 marca 2016

Rozdział VI

   Veso usiadł na krześle, nogi położył na biurko z cały czas wycelowanym pistoletem w naszą stronę. Chytry uśmieszek nie znikał mu z twarzy. Widać, że dobrze się bawił męcząc nas.
   - Porozmawiamy? - zapytałam z przerażeniem.
   - A o czym chcesz rozmawiać? - podszedł do mnie.- O tym jak wpakowałaś mnie do więzienia za coś czego nie zrobiłem!? - krzyknął.
   - Wiemy, że to ty. Znalazłam twój telefon. Na przyszłość nie zostawiaj go w szkole. - odsunęłam się o krok w tył.
   - Veso nie dałbyś rady nas zabić. Nie jesteś taki. - wtrąciła się Vee.
   - Nie znasz mnie Bergman. - spojrzał na moją przyjaciółkę.
   - Znałam już takich typów. - podeszła do chłopaka. - Jesteś nikim. Próbujesz pokazać, że jesteś coś wart, a tak naprawdę nie zabiłbyś nikogo z nas.
   - Zamknij się! - krzyknął i strzelił Vee w nogę.
   Sam uklęknął przy dziewczynie i próbował zatamować krwawienie.
   - Musimy się stąd wydostać i zadzwonić jakoś po pogotowie. - Ryan szepnął mi do ucha.
   - To ja cię wydałam, a nie oni. Wypuść ich.
   - Nie jestem na tyle głupi. Od razu poszliby na policję. I tym razem miałbym za co pójść siedzieć.
   - Poczekaj. Wytłumacz mi dlaczego się wypierasz , że to ty wznieciłeś pożar.
   - W tym czasie byłem na przesłuchaniu u innego policjanta. Otrzymał powiadomienie o pożarze i szybko pomógł mi wyjść.
   - Czyli to serio nie ty. - złapałam go za ramię.
   - Nie słuchaj go! - Ryan odciągnął mnie od niego. - Strzelił do Vee. Nie można mu ufać.
   - Dajmy mu szanse.
   - Nie wierzę. - Sam pomógł Vee wstać. - Jak możesz.
   - Zrozumcie, że to moja decyzja - złapałam Hiszpana za rękę i wyszliśmy ze szkoły.
   Veso zaprosił mnie do siebie. Mam nadzieję, że wybaczenie mu nie było błędem. Wygląda na miłego i porządnego. Myślę, że numer zabitej dziewczyny w jego kontaktach to był przypadek.
   Doszliśmy na miejsce. Mieszkał na ulicy Ruddington Ln. Takie małe osiedle, ale z bardzo luksusowymi domami.
   - Już wiem, gdzie mam cię szukać. - zaśmiałam się.
   - Nie będziesz musiała. - otworzył przede mną wielkie, drewniane drzwi. - Zapraszam.
   - Jaki gentleman - weszłam.
   Na wejściu ujrzałam duże pomieszczenie. Na środku stał biały fortepian, a parę kroków od niego biała kanapa z brązowymi poduszkami oraz z brązowym, drewnianym stolikiem. Na ścianie wisiał ogromny telewizor. Widać było, że jego rodzina ma bzika na punkcie obrazów, ponieważ było ich mnóstwo.
   - Usiądziesz? - zapytał zamykając za sobą drzwi.
   - Sama nie wiem czy mogę. - rozejrzałam się.
   - Możesz. Spokojnie - zaśmiał się.
   - A gdzie twoja mama lub tata?
   - Mama nie żyję, a tata pewnie siedzi u siebie w gabinecie. - włączył telewizję.
   - Przepraszam nie wiedziałam, że ona umarła. - spojrzałam mu w oczy.
   - Chcesz się czegoś napić? - usiadł obok mnie na kanapie.
   - Chcę z tobą jedynie porozmawiać. - uśmiechnęłam się.
   - A o czym?
   - O tobie. Opowiedz coś. - wpatrywałam się cały czas w jego brązowe oczy.
   - No więc... - nabrał w płuca powietrze. - Urodziłem się w Madrycie i mieszkałem tam całe życie, podróżuję z ojcem i jego dziewczyną, mam dużo zainteresowań, ale nie wiem czy chcesz o nich słuchać.
   - Oczywiście, że chcę.
   - Uwielbiam gotować, grać na różnych instrumentach.
   - Ciekawie. - przeciągnęłam się.
   - Zanudziłem cię widzę. - wstał i ruszył w stronę kuchni.
   - Wcale nie. - wstałam i poszłam za nim.
   Po jakimś czasie naszej rozmowy do domu weszła jakaś kobieta. Była wręcz powiem obwieszona w biżuterie i jakieś śmieszne futro. Oczywiście usta czerwone, włosy blond. Podejrzewam, że próbowała zrobić się na nieudaną Marilyn Monroe.
   - Vespiano koteczku tatuś w domu ? - weszła do kuchni z damskim papierosem w ręku.
   - Tak jest u siebie. - omijał ją wzrokiem.
   - Dzień dobry. - wtrąciłam się.
   - Cześć. - spojrzała na mnie z góry do dołu i pędem pognała do marmurowych schodów.
   - Milutka. - oparłam się o blat.
   - To właśnie dziewczyna mojego ojca. - nalał wody do szklanek.
   - Widać, że jej nienawidzisz. - złapałam go za ramię.
   -  Bingo!
   Rozmawialiśmy do późnych godzin. Nim się obejrzałam była pierwsza w nocy.
   - Muszę iść. - zerwałam się z miejsca.
   - Nie puszczę cię samej o takiej porze.
   - Spokojnie poradzę sobie.
   - Może mógłbym cię odwieźć ? Bo i tak muszę jechać z tandetną blondyną na lotnisko.
   - No dobrze.
  Czekaliśmy chwile na dziewczynę ojca Veso. Wychodząc z domu pożegnała się z ukochanym, ale oczywiście on musiał wyjąć z kieszeni sztapel pieniędzy i jej podarować. Coś czuje, że Veso będzie miał "fajną" macochę.
   - Dobra możemy jechać kochany- chciała poczochrać Veso włosy lecz ten szybko złapał ją za nadgarstek.
   - Nigdy mnie nie dotykaj. - warknął.
   Zaproponowałam chłopakowi, że mogę z nim odwieść pannę Monroe bo pewnie sam nie chcę. Zgodził się. Usiadłam z tyłu auta. W końcu starszym się ustępuje.
   - No nie wierzę- wrzasnęła kobieta licząc pieniądze, które dał jej narzeczony.
   - Co się stało? spytałam.
   - Dał mi oczywiście za mało- przewróciła oczami. 
   - To nie musisz od niego brać tej kasy jesteś podłą zołzą. - chłopak puścił kierownicę. Chciał wyrwać kobiecie pieniądze.
   Wiedziałam, że to się na pewno źle skończy. Przed nami zauważyłam tylko nadjeżdżający tir. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Słyszałam jak ktoś zachłysnął się krwią.

          ***

Obudziłam się w szpitalu. Przy moim łóżku byli Sam, Vee oraz Ryan. Miło było zobaczyć tyle znajomych twarzy.
   - Dobrze wam widzieć. - powiedziałam z chrypką.
   - Martwiliśmy się- oznajmił Sam.
   - Chwila Veso żyje? - szybko usiadłam.
   - Wiesz...- posmutniała Vee.- Powiedzieli nam, że ktoś umał.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz